Wielcy Muzycy

Ewolucja Trenta Reznora

Published on

Druga połowa lat 80. Cleveland, Ohio. Pewien gniewny, młodzieniec pracuje w studiu nagraniowym, gdzie właściciel pozwala mu nagrywać własne dema. Zafascynowany Davidem Bowiem, zainspirowany Prince’em, wielki fan Gary’egu Numana nie umie znaleźć podobnie myślących muzyków, więc nagrywa niemal wszystko sam. To, co tworzy to nieco dziwna mieszanka syntezatorów, komputerowych efektów, niemal popowych refrenów oraz wściekłości, pokręconych tekstów i hałasu. Całość nabiera kształtu pod postacią albumu “Pretty Hate Machine”, który ukazuje się w 1989 roku i nazwany zostaje przez magazyn “Rolling Stone” disco-metalem. Tak po krotce zaczyna się muzyczna kariera Nine Inch Nails i Trenta Reznora.

Disco metal

Płyta “Pretty Hate Machine” raczej nie wywołałaby wielkiego zamieszania, a Trent Reznor pewnie byłyby zaledwie kolejnym nowofalowym, może trochę bardziej wkurzonym muzykiem. Dziennikarze bowiem nie wpadli w zachwyt. Były to jednak czasy rządów MTV i dzieciaki, a także ówcześni trendseterzy, czyli Beavis i Butt-Head, pokochali równie przebojowy, co wściekły singiel “Head Like A Hole”.

Fistfuck

Po umiarkowanym sukcesie debiutu, Reznor musiał przygotować kolejny materiał (pod naciskiem wydawcy). Wziął się do pracy, nagrywając pod rożnymi pseudonimami, gdyż nie chciał, żeby ludzie z wytwórni się wtrącali i mówili mu, co ma tworzyć. A Trent był wówczas bardzo, bardzo podminowany, sfrustrowany, mentalnie i psychicznie zagubiony, więc – krótko mówiąc – dał temu upust na EP-ce “Broken” – najbardziej gniewnym, dzikim, bezpośrednim, atakującym krążku w katalogu Nine Inch Nails. Nikt już nie miał wątpliwości, że Trent Reznor to nie kolejny nowofalowy muzyk, nie post-synthpopowy artysta, ale nowe metalowe objawienie i synonim industrialu. Tym razem już wszyscy byli zachwycenie, czego dowodem była nagroda Gammy i zaproszenie od Jane’s Addiction na objazdowy festiwal Lolapalloza.

I wanna fuck you like an animal

Po zakończeniu trasy z Lolapallozą, Trent Reznor wziął się za pisanie tekstów na kolejną płytę. Dominującymi tematami były ból, samozniszczenie, sex. Krótko mówiąc, lider Nine Inch Nails wciąż był nieszczęśliwy, sfrustrowany i pełen złości. Uznał też, że doskonałym miejscem na realizację albumu będzie willa przy 10050 Cielo Drive, w Los Angeles. Oczywiście, willa w Los Angeles to nic nadzwyczajnego, ale tak się złożyło, że był to dom, w którym Charles Manson zabił Sharon Tate i jej przyjaciół. W takich okolicznościach powstało najważniejsze dzieło w dorobku Trenta Reznora – “The Downward Spiral”. “Nowa granica rock and rolla” – pisał “Rolling Stone” w 1994 roku. MTV natomiast emitowało kontrowersyjny, choć wielokrotnie przemontowywany, klip do “Closer”. Nine Inch Nails osiągnęli kolejny poziom popularności, co potwierdziło 2. miejsce albumu na liście Billboardu oraz zaproszenie na Woodstock ’94. Występ Trenta Reznora i jego zespołu okazał się jednym z popkulturowych kroków milowych i wciąż wymieniany jest jako jedno z najważniejszych wydarzeń lat 90. Nine Inch Nails wystąpili taplając i tarzając się w błocie. Byli nie tylko w szczytowej formie, ale okazało się, że plugawa estetyka mazi idealnie współgra z gniewną muzyką kapeli.

Być jak David Bowie

O ile Woodstock ’94 był wielkim momentem dla całej popkultury, o tyle dla samego Trenta Reznora jednym z kluczowych wydarzeń była trasa, na którą zaprosił go jeden z jego największych idoli, David Bowie. To właśnie między koncertami “Outside Tour”, spędzając czas z Bowiem, zrozumiał, w którym kierunku chce podążać zarówno na polu muzyki jak i osobistym. Chciał być nieustraszony jak David Bowie, grać nie to, czego oczekują fani, lecz tworzyć muzykę taką, jaką chce, być wierny sobie, a jednocześnie być szczęśliwym, spełnionym gościem, który nie ucieka w używki, tylko ma u boku kochającą żonę. Chwilę mu to zajęło, ale w końcu osiągnął to, czego pragnął.

Koniec z Mr. Self-Destruct

Druga połowa lat 90. to dla Reznora czas zmian. Kiedy w końcu dotarł na dno, postanowił, że jednak nie będzie Mr. Self-Destruct, tylko… będzie jak Bowie. Zerwał więc z nałogami, alkohol zmienił na proteinowe shaki i doszedł do wniosku, że nie chce być już samotny, nie chce spędzać świąt u taty i siostry w Pensylwanii, tylko chce mieć własną rodzinę. Wymyślając się na nowo, pracował nad kolejnym, tym razem podwójnym, zaskakująco gitarowym albumem, “The Fragile”, który pomógł mu zrealizować Bob Ezrin, producent jednej z ulubionych płyt Trenta – “The Wall” Pink Floyd. Rozmawiając z jednym z dziennikarzy o przyszłości i planach artystycznych wiedział już wtedy, że nie chce ograniczać się do Nine Inch Nails. – Brzmi to trochę jak czcze gadanie, ale chcę jeszcze głębiej wejść w muzykę, jeszcze bardziej się na niej skoncentrować, ale bez całej tej popowej otoczki i bycia ikoną – wyznał.

Ambientowe oblicze Nine Inch Nails

Pierwszym krokiem, by odciąć się od Nine Inch Nails miała być supergrupa Tapeworm, którą współtworzył m.in. z Maynardem Jamesem Keenanem z Tool, Page’em Hamiltonem z Helmet, Philem Anselmo z Pantery. Choć do tej pory w sieci można znaleźć zdjęcia ze studia, muzyka tego niezwykłego projektu nie ujrzała światła dziennego. Trent wrócił więc do Nine Inch Nails, nagrywając pierwszy album od 6 lat. – Kiedy świat pędzi w stronę szaleństwa, ja odzyskuję rozsądek – powiedział na temat nowego krążka “With Teeth” (2005) i swojego samopoczucia Reznor. – To chyba najbardziej szczera płyta w mojej karierze. Mimo wcześniejszych planów, by nie skupiać się na Nine Inch Nails, druga połowa pierwszej dekady XXI wieku upłynęła Reznorowi na realizowaniu kolejnych płyt NIN, w tym ambientowej, głównie instrumentalnej kolekcji “Ghosts I–IV”.

W drodze po szczęście i Oscara

W tym samym czasie Trent Reznor poznał Mariqueen Maandig – filipińsko-amerykańską wokalistkę, którą nie tylko poślubił, ale i założył z nią upragnioną rodzinę, a także zespół How to Destroy Angels. Skład uzupełnił Atticus Ross, który okazał się dla Trenta Reznora tym, kim Warren Ellis dla Nicka Cave’a. Panowie współpracowali już od dłuższego czasu, ale telefon od pewnego reżysera przeniósł tę kooperację na inny poziom. – Zadzwoniłem do Trenta w sprawie “Social Network”, bo słuchałem “Ghosts I–IV” i używałem tej muzyki jako roboczego soundtracku do filmu – mówił David Fincher. Choć Reznor już miał wcześniej doświadczenie w pracy przy muzyce filmowej (“Urodzeni mordercy”, “Zagubiona autostrada”), tym razem z Atticus Ross odpowiedzialni byli za cały soundtrack. Soundtrack do “Social Network” był tak dobry, przełomowy i zachwycający, że na lidera zawieszonego w tym czasie Nine Inch Nails spłynęły liczne pochwały i nagrody, w tym Oscar.

Spełnienie

Druga dekada XXI wieku to artystyczna droga, o której Reznor marzył od czasu “The Fragile”. Więcej muzyki, większe jej zgłębianie, ale niekoniecznie tylko w ramach zespołu, który przyniósł mu sławę i uznanie. Trent nie zrezygnował z Nine Inch Nails i fani mogli liczyć zarówno na bardziej agresywny, industrialne utwory (np. w ramach albumu “Bad Witch”), jak i klimatyczne, ambientowe kompozycje realizowane przy okazji kolejnych odsłon serii “Ghost”. Jednocześnie Reznor i Ross stali się jednym z najbardziej uznanych kompozytorskich duetów, co przełożyło się na angaż przy dokumentach, serialach i filmach. W 2020 roku ogłoszono, że Trent Reznor, kiedyś Mr. Self-Destruct, zajmie się muzyką do animacji Pixara “Soul”, w Polsce znanej, “Co w duszy gra”. Wydawać by się mogło, że to pomysł z goła szalony, ale należy pamiętać, że w tak zwanym międzyczasie Trent 5-krotnie został ojcem, więc nic dziwnego, że w końcu chciał nagrać muzykę dla dzieci. Z pomocą Rossa a także Jona Batiste’a stworzyli znakomity soundtrack, który przyniósł im Oscara. Dla Trenta i Atticusa już drugiego.

– Nie jestem już wypełniony nieskanalizowanym samozniszczeniem i wściekłością, jak kiedyś – przyznał trzy lata temu. – Jestem za to bardzo wdzięczny. Teraz swój gniew czerpię z zewnątrz.

Nie Przegap